21 listopada 2012

Alonso vs Vettel

Zbliżający się finał sezonu zmusił mnie do powrotu do pisania. Dopiero ostatni tegoroczny wyścig wyłoni mistrza, ale z "opcji" Alonso/Vettel żadna nie przypadła mi do gustu. Mimo to, zdecydowałam się za kimś opowiedzieć. Dlaczego? Uwaga: kontrowersje! 





Hiszpana i Niemca różni chyba wszystko: wiek, doświadczenie, droga do F1, mentalność. Coś jednak sprawia, że nie pałam sympatią do żadnego z nich, chociaż kiedyś ubóstwiałam obu...

Fernando Alonso był moim ulubieńcem (zaraz po Kimi Raikkonenie) w sezonie 2007. Z teamu, w którym odniósł swój największt życiowy sukces, przeszedł do uwielbianego przeze mnie zespołu, więc nie mogłam odmówić sobie sakralizacji jego osoby. Było mi naprawdę szkoda, że z teamem z Woking nie układało mu się najlepiej, a późniejszy powrót do Renault był skokiem ze szczytu do średniaków. Coś zaczęło mnie kąsać co do wiarygodności Fernando w okresie spy-gate, ale na dobre zaczęło się, gdy Hiszpan wygrał pamiętne GP Singapuru 2008, a "strategia" owego sukcesu wyszła na jaw rok później. Tak, do dzisiaj nie wierzę w jego totalną nieświadomość sytuacji, a fakt, że z całej afery wyszedł bez najmniejszej rysy, definitywnie pogrzebało moją sympatię do jego osoby.

Felipe Massa i Fernando Alonso na podium GP Niemiec

Oliwy do ognia dolało jego przejście do Santandera Ferrari kosztem Raikkonena... W tym zespole historia nabrała rumieńców pod słowami "Fernando is faster than you" i złożoności oraz następstw pamiętnego GP Niemiec tłumaczyć nie trzeba. Zawsze rozumiałam, że dla teamów mistrzostwa kierowców są ważniejsze od mistrzostw konstruktorów, ale nie w momencie, kiedy dzieje się to kosztem jednego z zawodników. Wiem, że jeśli ma się w zespole mistrza świata, to automatycznie stawia się go jako nr 1. Nie potrafię jednak  pojąć, że Ferrari potrafi robić to tak boleśnie i perfidnie względem Massy, który lojalnie pracuje dla nich bardzo długo. Czy patrząc na to wszystko, jakikolwiek kierowca będzie chciał kiedyś jeździć u boku Alonso? Na pewno tak, ale z moralnego punktu widzenia, taki zawodnik przesuwa się dla mnie na koniec szeregu. Dokładnie tam, gdzie od dawna stoi Ferrari i Alonso.

Vettel, jakby to określił słynny polsatowski komentator, zadebiutował w Grand Prix z powodu jednorazowej absencji Roberta Kubicy. Polacy, jak to Polacy, od samego początku byli do młodego Niemca uprzedzeni właśnie z powodu jego narodowości. Niczym jednak nie zrażona kibicowałam mu dumnie i gdy trafił do Toro Rosso, przeżywałam fatalne odpadnięcie z GP Japoni 2007 i tydzień później, niesamowity finisz na 4. miejscu w Chinach. Rok później była euforia po wydarzeniach na Monzy i wielkie zdziwienie, gdy "baby" Vettel przeszedł do niżej w 2008 sklasyfikowanego Red Bull Racing.

Vettel po kolizji z Webberem w GP Turcji 2010

Nie brakowało och -ów i ach -ów, gdy Sebastian pierwszy raz w historii doprowadził austriacki zespół na najwyższy stopień podium. Smutek pojawił się na twarzy, gdy w końcówce tamtego sezonu nie dosięgnął Jensona Buttona. Jeszcze kilka miesięcy później Webber twierdził, ze w RBR panuje najlepsza atmosfera w F1, ale potem nadeszła Turcja (kolizja obu kierowców), Wielka Brytania (podmienienie skrzydeł) i Węgry (kara dla Vettela). Od tego momentu, po kolejne sezony,  Australijczyk dzielnie musiał znosić fakt, że jest nr 2 i choćby nie wiem jak wysoką formę reprezentował, nie dane mu będzie walczyć o mistrzowski tytuł.  Przykre jest, że Vettel z uśmiechniętego dzieciaka stał się wyrachowanym młodocianym. Dorastanie dorastaniem, ale Niemiec został rozpuszczony. Podobnie jak w Ferrari, zespół budowany jest wokół jednego kierowcy.

Nie odmawiam talentu Vettelowi i Alonso, ale kult wobec ich postaci przyprawia mnie o mdłości. Stawianie ich na piedestał w każdej możliwej kategorii jest męczące. Kto jest lepszy? Bardziej utalentowany? Z lepszym autem? Naprawdę nie potrafię tego rozstrzygnąć. Obaj mogą zapisać się w historii. Szkoda tylko, że każdy kolejny sukces coraz mocniej przykrywa i wprawia w zapomnienie ciemne strony ich kariery. Kto wygra? Wiem, że więcej sympatii prawdopodobnie wzbudza Alonso, a jego kibice masowo wypisują w internecie: "Jestem za Hiszpanem, chociaż i tak wiadomo kto wygra". Wobec powyższego, stawiam na... Vettela. Czasy, w których talent decydował o wszystkim odeszły już niemal całkowicie w zapomnienie, a Niemiec ma szybsze auto i niejednokrotnie udowodnił, że jest w stanie utrzymać nerwy na wodzy. Stwierdziłam, że muszę za kogoś ściskać w ten weekend kciuki, bo oglądanie ostatniego wyścigu sezonu z podejściem "wszystko mi jedno" jest niegodne kibica F1.

Niech wygra ten, który będzie lepszy (nawet jeśli to tylko kwestia auta), a nie ten, kto na to bardziej zasługuje, bo w moim mniemaniu, to kryterium dyskwalifikowałoby obu.


*Powyższy wpis nie ma na celu obrażania kogokolwiek. To jedynie subiektywna opinia. Nie musisz się z nią zgadzać, ale ją uszanuj* 

3 komentarze:

  1. Zapraszam do czytania i komentowania http://f1isqueen.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. ale tu leniwie - :P podsumowanie 2011 a potem post przed finałem 2012 ;D

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie jesteś zalogowany lub nie posiadasz swojej strony wybierz z listy opcję [Anonimowy]